Była sobota, spokojne popołudnie w salonie optycznym na Królewskiej. Klienci przychodzili i wychodzili, przymierzali okulary, zamawiali soczewki. Wtedy zadzwonił telefon. Odebrałam, nie spodziewając się, że za chwilę ktoś będzie potrzebował natychmiastowej pomocy.
Po drugiej stronie słuchawki odezwał się roztrzęsiony kobiecy głos.
— Dzień dobry… Ja… Jestem w Lublinie przejazdem… Moja soczewka… Pękła mi na oku… Nie widzę prawie nic! — mówiła szybko, prawie płacząc.
— Proszę się uspokoić — powiedziałam spokojnym tonem. — Gdzie pani jest? Czy może pani bezpiecznie zatrzymać samochód?
— Już to zrobiłam! Stoję na parkingu, ale nie mam zapasowych soczewek ani okularów! A mam dużą wadę wzroku… Tylko, że w stresie… nie pamiętam dokładnie ile.
Sytuacja była poważna. Wiedziałam, że kobieta nie może tak po prostu ruszyć dalej, a jazda na ślepo była skrajnie niebezpieczna.
— Proszę przyjechać do naszego salonu — powiedziałam. — Możemy wykonać badanie na miejscu i dobrać odpowiednie soczewki.
— Naprawdę? To cudownie! — odetchnęła. — Podajcie mi tylko adres, bo ledwo widzę.
— Zaraz wyślę pani SMS-a. Czy ktoś może panią przywieźć?
— Nie, jestem sama… ale jakoś dojadę.
Po kilkunastu minutach drzwi salonu otworzyły się i weszła kobieta około trzydziestki, nerwowo mrugając jednym okiem. W drugim oku nadal tkwiła pęknięta soczewka, która sprawiała jej ogromny dyskomfort.
— To pani dzwoniła? — spytałam, widząc jej napiętą twarz.
— Tak… Przepraszam, że tak panikowałam, ale to było okropne! Nie wiedziałam, co robić… — odpowiedziała, masując skronie.
— Proszę usiąść. Najpierw usuniemy tę uszkodzoną soczewkę, żeby nie podrażniała oka. Potem zbadamy wzrok i dobierzemy nowe.
Zajęło nam to kilkanaście minut. Po badaniu okazało się, że kobieta ma wadę aż -7.00D. Wyjaśniłam jej, że przy tak dużej krótkowzroczności zawsze powinna mieć zapasową parę soczewek lub okulary awaryjne.
— To prawda — przyznała, wciąż dochodząc do siebie. — Zawsze o tym myślę, ale jakoś nigdy nie mam czasu kupić dodatkowej pary. Dzisiaj nauczyłam się, że to był błąd.
Wręczyłam jej nowy komplet soczewek.
— Dziękuję! Nawet nie wie pani, jak mi pani pomogła! — uśmiechnęła się z wdzięcznością.
— Cieszę się, że trafiła pani na nas — odpowiedziałam. — Ale proszę obiecać, że od teraz zawsze będzie pani miała zapas!
— Obiecuję! — zaśmiała się, a jej twarz rozjaśniła ulga.
Wyszła, widząc już wszystko wyraźnie. A ja zostałam z myślą, jak niewiele potrzeba, by kogoś uchronić przed naprawdę poważnym niebezpieczeństwem. Czasem wystarczy jeden telefon i trochę życzliwości.
Justyna Ł.
Dodaj komentarz